sobota, 22 listopada 2014

One step

  Ten dzień zaczął się naprawdę dobrze. Wstałem pięć minut przed dźwiękiem budzika, poszedłem na krótki poranny jogging, wziąłem prysznic i kupiłem poranną gazetę w pobliskim sklepie. Słońce świeciło mocno, ale lekki wiaterek neutralizował jego siłę. Wszyscy zdawali się mieć naprawdę dobry humor i cieszyłem się, że choć raz mogłem dołączyć do grona tych szczęśliwców... do czasu. Wystarczył jeden telefon, tylko jeden, aby mój dobry nastrój poszedł w niepamięć. Moja kochana rodzicielka zadzwoniła, żeby mnie zaprosić na niedzielny obiad. Co w tym złego? - zapytacie. Cóż, wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że na tym felernym rodzinnym spotkaniu, mój młodszy brat miał przyjść ze swoją nową dziewczyną... tak. To rozwiało wszystkie szczęśliwe nuty grające mi w głowie. Mama jak zwykle mi nie odpuściła. "Nick przyprowadzi swoją wybrankę. Powinieneś brać przykład z brata i także przedstawić nam kogoś w końcu" - standardowa śpiewka. Nie oceniajcie mnie pochopnie, kocham swoją rodzinę. Naprawdę uwielbiam kuchnie mojej mamy, trochę surowego, ale przyjaznego ojca i szalonego brata, który wszystko robił lepiej ode mnie. Tak, właśnie w tym tkwił problem. Był wyższy, przystojniejszy, mądrzejszy, skończył studia z wyróżnieniem, miał swoją firmę, która świetnie prosperowała, a tym razem postanowił przyprowadzić do domu jakąś laskę. Nie miałem do niego żalu o to wszystko, był naprawdę dobrą osobą, która ciężko pracowała na swój sukces, ale czasem, kiedy czułem się z tym naprawdę źle, chciałem był jedynakiem.
  Wpadłem do siedziby firmy zajmującej się modelingiem. Nie byłem żadnym projektantem, wysoko postawionym menadżerem, czy jakimś sławnym fotografem, ot taki zwykły kadrowy. Dzisiaj miał być mój pierwszy dzień, dlatego byłem strasznie podekscytowany. Kiedy tydzień temu przyszedłem do tej firmy z papierami, myślałem, że zawaliłem. Od progu wszystko szło fatalnie. Witając się z sekretarką, wpadłem prosto na jakiegoś chłopaka. Moje karmelowe latte macchiato, które trzymałem w papierowym przenośnym kubku, wylądowało na jego białej koszulce. Chłopak był młody i niewysoki. Miał długie rude włosy i jasne oczy, przez co przypominał mi jednego z braci Weasley. Zauważyłem obok niego wózek na środki czystości i zestaw śmiesznie wyglądających mioteł oraz ściereczek, co sprawiało, że wyglądał jeszcze bardziej niedorzecznie.
  Przepraszałem go z dziesięć minut, czując się strasznie głupio. Mimo, że chłopak zapewniał mnie, że nic się nie stało, nie byłem przekonany. Musiałem jednak iść, gdyż spieszyłem się na spotkanie. Błądząc po firmowych korytarzach, w końcu wylądowałem na dziale marketingu. Wtedy poznałem Jamesa. Był to wysoki, tęgi mężczyzna, na oko o dwa, trzy lata starszy ode mnie, z serdecznym uśmiechem na ustach i przyjaznym spojrzeniem. Musiał zauważyć mój zagubiony wzrok, bo podszedł i zaproponował, że pokaże mi drogę. Odetchnąłem z ulgą i pozwoliłem się poprowadzić. Okazało się, że gabinet prezesa był w centralnym miejscu budynku, a ja przechodziłem obok niego go parę razy...
  Mój obecny szef nie był zły, że się spóźniłem. Przywitał się grzecznie z Jamesem, wypytał go o parę bieżących spraw i oddalił. Wtedy mogliśmy przejść do mojego ewentualnego zatrudnienia. Pokazałem się z jak najlepszej strony. Mówiłem o skończonych studiach, odbytych stażach i swoich wszystkich zaletach. Pan Bruner słuchał mnie w skupieniu, od czasu do czasu poprawiając okulary. Nie wyglądał jak Ci typowi właściciele firm. Był czterdziestoparoletnim mężczyzną, bez oznak siwizny czy jakiegokolwiek starzenia. Miał zacięty wyraz twarzy, ale spokojne oczy, które wydawać by się mogło, że zaglądają w najskrytsze zakamarki duszy. Po kilkunastu minutach powiedział cicho:
— Dziękuje.
Automatycznie zamilkłem i czekałem na krótkie "szukamy kogoś innego". Wbrew moim podejrzeniom, mężczyzna wstał, uśmiechnął się do mnie wesoło i powiedział:
— Zapraszam, pokaże panu firmę.

Tego dnia widziałem prawie wszystkie miejsca - prawie, bo nie zaglądaliśmy do fotografów, gdzie właśnie trwała sesja okładkowa dla jakiegoś tabloidu i pominęliśmy mniej znaczące miejsca jak pomieszczenia dla personelu czy składziki. Kątem oka dostrzegłem chłopaka, którego rano oblałem kawą, przez co zrobiło mi się strasznie nieswojo. On jednak wyciągnął kciuk w górę i wskazał na nową - czystą koszulkę, którą miał na sobie.
  Kiedy już zobaczyłem całą firmę, pan Bruner uścisnął mi dłoń i powiedział, że mogę zacząć od poniedziałku. Cieszyłem się jak głupi. Miałem szanse na zostanie kimś więcej, niż tylko zwykłym kadrowym, a zarobki były nie małe i mogłem w końcu powiedzieć rodzinie, że się ustatkowałem... przynajmniej w sferze ekonomicznej. Dlatego byłem w tak dobrym humorze...

    W każdym razie, na wejściu przywitałem się z sekretarką i Jamesem, który odbierał pocztę oraz pomachałem do młodego sprzątacza, który krzątał się przy schodach. Przeskakując po dwa stopnie udałem się do mojego nowego gabinetu. Ściany były zrobione ze szkła, przez co pokój był bardzo jasny i przejrzysty. Znajdowało się w nim duże drewniane biurko, wygodne krzesło i mnóstwo regałów oraz półek, na których miałem składować całą księgowość.
Rzuciłem torbę na ziemie i rozsiadłem się w fotelu. Westchnąłem ciężko i z zaskoczeniem zauważyłem, że na blacie stoi papierowy kubek, a dzięki zapachowi, mogłem ze 100% pewnością powiedzieć, że w środku była moja ulubiona kawa - karmelowe latte macchiato. Wziąłem ją w dłonie i upiłem łyk. Mmm... nie ma na świecie nic lepszego! Obok tej małej niespodzianki, leżała karteczka samoprzylepna. Wziąłem ją zaciekawiony. Ładnym pochyłym pismem, ktoś zanotował:

"Powodzenia pierwszego dnia pracy - M."

Uśmiechnąłem się do siebie, starając się wymyślić, kto mógłby być tajemniczym "M". Nie znałem tutaj zbyt wielu osób, dlatego od razu pomyślałem o tym sprzątaczu. W końcu wiedział jaką kawę pije, albo przynajmniej jego koszulka wiedziała. Ciepłe uczucie rozchodziło się po moim organizmie, wprawiając mnie w błogostan. Trwałem tak, aż opróżniłem kubek. Wyrzuciłem go do śmieci, postanawiając, że porozmawiam później z tym dzieciakiem. To był naprawdę miły gest.
Zabrałem się do wypełniania moich obowiązków. Pochwyciłem kartkę, ołówek oraz kalkulator i mogłem oddać się pięknemu światu matematyki...


  Osiem godzin później byłem wykończony. W mojej głowie wirowały liczby i modliłem się tylko o to, by jak najszybciej znaleźć się w domu, z jakąś nową wypożyczoną książką z biblioteki. Miałem już wychodzić, kiedy zobaczyłem chłopaka od kawy. Mył okna od wewnętrznej strony i uśmiechał się do siebie wesoło.
— Dziękuje za kawę, ale nie musiałeś — powiedziałem, kiedy znalazłem się dostatecznie blisko.
Chłopak spojrzał na mnie z rozbawienie w oczach.
— Kawa to nie moja sprawka, musisz szukać dalej — zachichotał i wrócił do swojej pracy. — Poza tym, jestem Jon.
— Miło mi, Jamie — mruknąłem, błądząc myślami.

  Wyszedłem na dwór, wciąż zastanawiając się kto to mógłby być. Byłem strasznie ciekawy i chciałem podziękować, za wywołanie na mojej twarzy uśmiechu.
  Wróciłem do domu z zastrzykiem dobrej literatury w dłoni. Uwielbiałem czytać, szczególnie wiersze. Zazwyczaj była to liryka o treści romantycznej.
Wziąłem zeszyt i ołówek w dłoń, bym mógł spisywać wszystkie ciekawe wersy, nad którymi chciałem się jeszcze zastanowić. Zatrzymałem się na jednym fragmencie.

"Nie miałem okazji

by gdzieś cię spotkać

nie mam też pojęcia

jak możesz wyglądać


nieznany jest mi też

twój rąk ciepły dotyk

jak smakują usta

jakie są pieszczoty


nie miałem okazji

spojrzeć w twe oczy

może są jak gwiazdy

wśród ciemnej nocy...?"

   Przetarłem zmęczoną twarz i odłożyłem książkę na bok. Najwyższy czas, żeby się położyć.


  xXx

 Kolejnego dnia nie znalazłem ciepłej kawy na moim biurku, dlatego pomyślałem, że to standardowy prezent na przywitanie nowego pracownika. Nie wnikałem skąd wiedzieli jaką lubię kawę i kto to tu zostawił, wolałem nie robić sobie głupiej nadziei.
   Niestety mój plan legł w gruzach, gdy wszedłem do mojego gabinetu w środę rano. Na stoliku oprócz kawy, leżał również przepysznie wyglądający czekoladowy donut oraz kolejna kartka. Przegryzając pączka, przeczytałem:

"Nie ładnie tak pomijać śniadania! Mam nadzieje, że Ci zasmakuje i będę mógł liczyć na jeszcze jeden piękny uśmiech z Twojej strony... - M."

 Mimowolnie wyszczerzyłem się od ucha do ucha. Nie rozumiałem jak coś tak błahego może robić na mnie takie wrażenie. Mógł! - czyli to musiał być mężczyzna, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło.
 Odchyliłem się na krześle, pozwalając sobie na chwilkę relaksu. Donut był pyszny, tak samo jak kawa i już nie mogłem się doczekać kolejnej wiadomości. Strasznie chciałem się dowiedzieć, kim jest tajemniczy M, dlatego wklepałem w bazę danych tą literę. Okazało się, że w firmie pracuje ponad 15 osób, których imię zaczyna się na M i 7, którzy mają je na nazwisko. Jęknąłem poirytowany, nie mogłem nic więcej zrobić, tylko czekać na kolejną kartkę.

  xXx

  Dostawałem kolejne wiadomości przez dwa tygodnie. Krótkie wierszyki, komentarze czy komplementy, zawsze otrzymywałem w towarzystwie kawy i ciastka. Dzięki temu nawet moja rodzina wydawała się bardziej znośna. Na niedzielnym obiedzie poznałem dziewczynę Nicka - Lili, która oczywiście okazała się wspaniałą osobą. Tym razem jednak, w ogóle mnie to nie ruszało. Wszystkie złośliwe słowa puszczałem mimo uszu, jakbym wcale ich nie usłyszał. Myślałem tylko o tym tajemniczym chłopaku, który stawał się powoli moją obsesją. Wypytywałem ludzi czy coś o nim wiedzą, przychodziłem wcześniej do pracy, gdyż miałem nadzieje, że go spotkam, dręczyłem ochroniarzy i sekretarkę, by chociaż troszkę mi pomogli, ale wszyscy byli nieugięci. Cały czas kręcili przecząco głowami i uśmiechali się pobłażliwie. Musiałem wyglądać jak zdesperowany dzieciak i tak właśnie się czułem.
Niewielki przełom nastąpił po dość leniwym weekendzie. Jak zwykle 95% swojego czasu spędziłem na kanapie oglądając głupie seriale. Do literatury nie miałem siły się zbliżać, wszystko przypominało mi o nim.
W każdym razie wiadomość na kartce, wprawiła mnie w kompletną euforie.

"Jesteś słodki kiedy się złościsz. Daj mi jeszcze trochę czasu - Mike"

Mike!!! Mike! W końcu znałem jego imię. Szybko załączyłem komputer i wyszukałem osobę o tym imieniu, niestety rozczarowałem się. W firmie nie było nikogo pod nazwą Mike, czy Michael. Chwyciłem się ostatniej deski ratunku i poszedłem do Jamesa.
Wyciągnąłem go z biura, nie zważając na jego protesty. Rozmawialiśmy często i wydawało mi się, że mogę go już nazwać swoim kumplem.
— Powiedz mi, kim jest Mike — zażądałem, przez zaciśnięte zęby.
No co? Po prostu strasznie chciałem wiedzieć...
James zaśmiał się.
— Niestety, nie mogę Ci powiedzieć.
— Co?! — wydarłem się. — Mów mi w tej chwili!
— Nie drzyj się! — Mężczyzna bawił się w najlepsze. — Dowiesz się w swoim czasie i jeśli nie chcesz, żeby wszystkie plotkary mówiły o was do końca roku, to proszę, uspokój się.
  Oddychałem ciężko, powoli dochodząc do siebie. Dopiero po chwili zrozumiałem jak bardzo się wygłupiłem. Spuściłem głowę na dól i wpatrzyłem się w swoje buty.
— Przepraszam — mruknąłem.
— Daj sobie i jemu trochę czasu, nie zawiedziesz się — powiedział James, zanim wrócił do swojego biura.

  Szurając butami o kafelki, wróciłem do swojego gabinetu. Pociągnąłem spory łyk mojej kawy i ugryzłem - tym razem - waniliowego donuta. W sumie, mogłem oddać się chwili i nie dbać o to, kto jest tą osobą, bo... czemu by nie?


 xXx 


 Przez kolejne kilka tygodni, w każdy poniedziałek, środę i piątek, czekała na mnie pyszna niespodzianka oraz notka od Mike'a. Niestety nie powiedział nic o sobie, tylko zwykle zostawiał jakiś uroczy komplement. Przyzwyczaiłem się do myśli, że go nigdy nie poznam. Zawsze pozostawał mi komfort wyobrażania go sobie co dnia, przy czytaniu wierszy, czy zasypianiu. W głowie miałem go za ideał. Uroczy, szarmancki, dżentelmen, z ładnymi oczami i cudownym uśmiechem. Tęskniłem za jego słowami, za żartami, które zawsze wywoływały u mnie śmiech i tym, że przynosił mi przekąski z najlepszej cukierni na świecie - przynajmniej w moim wyobrażeniu. W weekendy zabijałem samotność oglądaniem przyjaciół w towarzystwie wielkiego pudła waniliowych lodów. Powoli traciłem nadzieje na jakąkolwiek zmianę. (Nie)stety Mike - jak to miał w zwyczaju, kompletnie zniszczył mój tok myślenia.
  Kiedy w poniedziałek rano dowlokłem się do swojego miejsca pracy, praktycznie nic się nie zmieniło. Na stole leżała kawa, ciastko oraz kartka. To właśnie ta ostatnia rzeczy przyprawiła mnie o palpitacje serca.

"Chyba już czas na spotkanie, chce w końcu usłyszeć twój głos. - Mike."

Podskoczyłem nerwowo na krześle i zacząłem wystukiwać palcami melodie marszu żałobnego. Mike chce się spotkać. Mike. Chce. Się. Spotkać. Nie docierało to do mnie. Nie potrafiłem się skupić na pracy. Cały czas myślałem jak to będzie wyglądać, gdzie się spotkamy, jaki on będzie. Czy mi się spodoba? Czy ja mu się spodobam? Zaczęły targać mną wątpliwości. "Widział Cie już palancie" - mówił głos w mojej głowie. On wiedział jak ja wyglądam, ja nie wiedziałem jak on. A co jeśli to jakiś zboczeniec? Niewyżyty pederasta?
W końcu uspokoiłem się, wziąłem kilka głębokich oddechów i zacząłem prace. Przynajmniej tutaj nie było żadnych niespodzianek, jedynie liczby, na których mogłem się skupić.

xXx

  Środa - ten dzień miał przesądzić o wszystkim.

"O 17:10 przy schodach. Czekaj na mnie xX. - Mike."

Tym razem nawet nie próbowałem się skupić na pracy. Leniwie przejeżdżałem ołówkiem po leżącej na biurku kartce i patrzyłem na wskazówki zegara wiszącego na ścianie, które za cholerę nie chciały biec szybciej.
— Denerwujesz się przed randką? — spytał ze śmiechem James, który właśnie wszedł do mojego gabinetu.
— Śmiej się wesołku śmiej — rzuciłem.
Miałem dość tego, że wszyscy wiedzą o kogo chodzi tylko nie ja!
— Nie złość się księżniczko, dzisiaj wszystkiego się dowiesz — mówił, siadając na moim biurku.
— Nie wiem czy dotrwam do siedemnastej — mruknąłem i ułożyłem się na blacie w idealnej pozycji do spania.
— Powodzenia, tylko bez szaleństw chłopcy, proszę.

Jeszcze przez kilka chwil słyszałem oddalający się śmiech Jamesa, po czym opanowała mnie błoga cisza. Nie spałem dobrze tej nocy, zastanawiając się kiedy w końcu poznam mojego tajemniczego adoratora. Wymyślałem różne scenariusze - i te dobre, i te złe. Miałem mieszane uczucia. Z jednej strony chciałem, aby był to przystojny książę na białym koniu, najlepiej ze służbą i zamkiem, ale z drugiej wiedziałem, że to niemożliwe i przeklinałem siebie w duchu za naiwność.
  Kiedy do siedemnastej zostało już tylko pięć minut, zacząłem panikować. Nie wiedziałem czy iść na to spotkanie, czy lepiej po prostu spieprzyć do domu. Druga opcja była naprawdę kusząca. Mógłbym uniknąć zawodu, ale z drugiej strony to mógłby być fajny wieczór, więc ostatecznie zostałem. Co dziwne, nie spieszyło mi się. Spokojnie spakowałem swoje rzeczy, przejrzałem się w lustrze, poprawiłem włosy. Wyglądałem dzisiaj nieźle, musiałem to sobie przyznać. Ubrałem dobrze dopasowaną granatową bluzkę z długim rękawem, do tego ciemne wąskie spodnie i czarną kurtkę. Grzywka delikatnie opadała mi na czoło, a szare oczy błyszczały tajemniczo. Uśmiechnąłem się zadziornie do swojego odbicia i wyszedłem z biura.
Ociągałem się i to porządnie. Co chwile przystawałem, żeby z kimś zamienić parę słów, albo przytrzymać komuś drzwi. Czułem, że jestem spóźniony, ale to nie poskutkowało przyspieszeniem kroku.
  W końcu wylądowałem przy schodach, starając się uspokoić oddech. Najwyraźniej Mike'a jeszcze nie było. W pomieszczeniu stał jedynie Jon, który zamiatał podłogę. Przez chwilę myślałem, że to jednak on był moim adoratorem, ale chłopak w ogóle nie zwrócił na mnie uwagi. Czekałem dobre piętnaście minut, aż w końcu usiadłem na schodach ze zrezygnowaniem. Czułem się strasznie z tym, że chłopak mnie wystawił. Może chciał się po prostu zabawić moim kosztem? Cały czas sam siebie okłamywałem, choć tak naprawdę wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Westchnąłem ciężko i podniosłem się na nogi. Otrzepałem jeszcze spodnie z kurzu i skierowałem się do drzwi, kiedy zatrzymał mnie niski, męski głos.
— Zaczekaj!
Odwróciłem się szybko, wpadając prosto na jakiegoś chłopaka. Odsunąłem się, mimowolnie wdychając jego cudowny zapach i wydukałem:
— Przepraszam!
— Nie masz za co, w końcu to ja się spóźniłem.

  Podniosłem szybko głowę i zaniemówiłem. Mężczyzna był przystojny... bardzo przystojny. Miał świetną figurę - wąskie biodra i szerokie barki, przez co zarzucona na ramiona biała koszula wyglądała na nim idealnie. Do tego miał czarne długie spodnie wyprasowane w kant i marynarkę w dłoni. Jednak moją uwagę przykuła twarz. Jego oczy sprawiały wrażenie jakby błyszczały. Piękny złoty kolor odbijał się w okularach, które miał na nosie. Kości policzkowe i wykrojone usta dodawały mu zadziorności tak samo jak długie czarne włosy, z postawioną do góry grzywką.
— Mike? — zapytałem z nadzieją, za którą od razu się zrugałem w duchu.
— We własnej osobie — odpowiedział z uśmiechem. — Może pójdziemy gdzieś usiąść? Wydaje mi się, że mamy o czym porozmawiać.

  Przytaknąłem tylko. Nadal byłem oczarowany jego urokiem, a to, że zerkał na mnie co chwile, w ogóle mi nie pomagało.
  Szliśmy ramię w ramie, w nieznane mi dotąd okolice miasta. Nie potrafiłem uwierzyć, że taki chłopak zwrócił na mnie uwagę. Byłem naprawdę przeciętną osobą. Nie to, że byłem brzydki, ale nie podobałem się sobie. Chudy, niski, z brązowymi włosami i szarymi oczami, niegłupi, ale też nie wybitnie inteligentny, ot zwykły chłopak.
 
W końcu dotarliśmy do małej cukierni. Od progu przywitał mnie znany zapach ciastek i wtedy zrozumiałem, że to właśnie tutaj Mike kupował mi śniadania.
Usiedliśmy pod oknem, z daleka od innych ludzi. Zarzuciłem kurtkę na oparcie krzesła i usiadłem, cały czas wpatrując się w swoje dłonie.
— Pójdę zamówić coś dobrego — powiedział chłopak, oddalając się do lady, za którą stała jakaś młoda dziewczyna.

  Kiedy wrócił do stolika, miałem w głowie setki pytań. Nie wiedziałem, które zadać jako pierwsze, dlatego bezmyślnie wypaliłem:
— Nie potrafiłem Cie znaleźć w bazie danych firmy...
— Dlatego, że w niej nie pracuje. Zazwyczaj dorabiam sobie jakimiś pojedynczymi sesjami zdjęciowymi, albo pokazami — mruknął.
— Jesteś modelem? — zapytałem szybko, podnosząc głowę.
W jego oczach widziałem rozbawienie, przez co zarumieniłem się okropnie. Czułem się beznadziejnie ze sobą. Nie dość, że wyglądałem jak pokraka, to jeszcze musiałem się tak zachowywać.
— Poniekąd. Tata nigdy nie miał nic przeciwko, bym brał czynny udział w jego biznesie, dlatego sobie na to pozwalam.

  Wtedy mnie olśniło. Wiedziałem, że wizerunek chłopaka jest mi znany, tylko nie potrafiłem go sobie z niczym skojarzyć. Zdjęcia. Tak, były one porozwieszane w każdym zakamarku firmy. Na jednych był samotnie pan Bruner, na innych z jakąś kobietą, a na kolejnych właśnie z Mike'em.
— Jesteś synem mojego szefa — powiedziałem na wydechu, na co on jedynie przytaknął.

Dziewczyna która wcześniej stała przy kasie, podeszła do nas z naszym zamówieniem. Oboje dostaliśmy po kawałku jabłecznika i duży kubek karmelowego latte macchiato. Przez chwilę delektowałem się zapachem, a potem przeniosłem wzrok na mojego towarzysza, który przypatrywał mi się ciekawie.
— Dlaczego nie mogliśmy się wcześniej spotkać? — zapytałem, biorąc do buzi kawałek ciastka.
Mike spuścił wzrok i zarumienił się, przez co prawie się zadławiłem. To był naprawdę dziwny widok, który w ogóle nie pasował mi do niego.
— Było mi trochę głupio i się bałem... — mruknął. — Mam nadzieje, że nie jesteś mną rozczarowany.
Teraz to naprawdę myślałem, że się udławię.
— Ja? Tobą? — spytałem niedowierzając. — Przecież jesteś... cudowny.
Jego oczy błysnęły, a na usta powrócił cwaniacki uśmiech.

  Rozmawialiśmy ze sobą długo, szybko odnajdując wspólny język. Michel był perfekcyjny. Inteligentny, zabawny, wychowany, młody. Dokładnie taki, jakiego go sobie wymarzyłem. Wyjaśnił mi, że Jon zdradził mu jaką kawę pije i że pracownicy firmy pomagali mu w dostarczaniu prezentów. Wymienialiśmy się poglądami na różne tematy, często się ze sobą zgadzając. Zdarzały się również momenty, że nasze zdania były podzielone, ale każdy szanował poglądy drugiego. Było naprawdę miło, nawet nie odczułem mijającego czasu. Goście w cukierni cały czas się  wymieniali, ale my twardo siedzieliśmy na swoich krzesłach, nie chcąc kończyć tego wieczoru.
  Niemniej jednak o godzinie dziewiętnastej musieliśmy opuścić lokal. Kiedy Mike wyciągnął portfel, chciałem zaprotestować, ale on uciął to jednym spojrzeniem.
— Nie musisz za mnie płacić i tak robiłeś to przez cały miesiąc — wytknąłem, kiedy byliśmy na zewnątrz.
— W końcu to ja zaprosiłem Cie na tą randkę, więc nie wypada abyś ty płacić — rzucił, jakby to było oczywiste. — Przejdźmy się.

  Szliśmy powoli w stronę pobliskiego parku. Wiatr delikatnie targał nasze włosy, a zachodzące słońce muskało swoimi ostatnimi promieniami. Kiedy poczułem długie palce na mojej dłoni, które powoli wsunęły się w moje, odetchnąłem lekko. To wydawało się takie idealne. Nie mówiliśmy nic, chyba nie potrzebowaliśmy tego. W ciszy pokonywaliśmy kolejne metry, napawając się swoją obecnością. Nie czułem się z nim jak z obcym - w końcu byłem zauroczony tym chłopakiem już od kilku tygodni. Nie stanowiło dla mnie problemu to, że nie wiedziałem jak wygląda, ani jak się zachowuje.  
    W pewnym momencie spytał mnie o adres zamieszkania, by mógł mnie odprowadzić. Bez wahania podałem mu ulicę, tłumacząc mniej więcej jak do niej dojść.
  Ludzie którzy nas mijali, w ogóle nie zwracali uwagi na nasz uścisk. Jedynie patrzyli uśmiechnięci w naszą stronę. Nie wiem czy było tak naprawdę, czy to po prostu wytwór mojej wybujałej wyobraźni, która idealizowała ten moment.
  W każdym razie w końcu wylądowaliśmy pod moim blokiem, patrząc niezręcznie po swoich twarzach.
— Jakie lubisz filmy? — zapytał wesoło, co totalnie zbiło mnie z tropu.
— Mmm, komedie? — powiedziałem z wahaniem. — Lubie się odprężyć przy filmie.
— Idealnie — mruknął Mike, po czym pocałował mnie w policzek. — Dobranoc.

  Stałem tak jeszcze chwilkę, patrząc na miejsca, w którym tak niedawno stał Michael. Dłonią dotknąłem prawy policzek, starając się zapamiętać ciepło jego ust. Chłopak był jak z moich marzeń, dlatego wciąż nie wierzyłem, że ten wieczór naprawdę miał miejsce.
Wróciłem do domu, lekko oszołomiony i położyłem się na kanapie. Oddychałem głęboko przez parę chwil, po czym podniosłem się i wziąłem do ręki świeżo wypożyczony tomik wierszy. Otworzyłem na pierwszej stronie i przeczytałem:

"nie wiem co się dzieje
raz płaczę, raz się śmieję...
myśli uciekają w niez­naną stronę
ser­ce bi­je, bi­je jak sza­lone....
gorąc fa­lami pa­li mo­je ciało
cze­goś wciąż mi mało, mało, mało....
chce ust, chce oczu, chce dłoni
i od­dech na­miętny poczuć na skro­ni
zmysły sza­leją za­pachem...zbudzo­ne
to­pi się ser­ce niepo­kor­nie uśpione
tęskno­ta dziw­na na rąbku duszy gra
me­lodię prag­nień da­leko, da­leko gna...
sny w ma­gię czułości wtu­lone
budzą marze­nia niepos­kro­mione...


..może to uczuć słowem niewin­ne ub­ra­nie
..może to....tyl­ko ...za­kocha­nie..."

        xXx

  Po tygodniu mój świetny środowy nastrój poszedł w niepamięć. Michael nie odzywał się do mnie od czasu naszego spotkania i miałem wrażenie, że po prostu uznał to za niewypał. Poznał mnie, przynajmniej powierzchownie i mu się nie spodobałem. Dla poprawienia humoru, przywoływałem różne skrzydlate słowa ze znanych mi wierszy, które wbrew pozorom wcale mi nie pomagały. Jedynie wiersz Mirona Białoszewskiego jakoś poprawiał mi humor:
"dobrze jak nie za dobrze
a nawet dobrze
                       nie za mądrze
nie zaszkodzi niepolepszenie
jak tylko można wytrzymać
na głupi sposób swój"

Powtarzałem go jak mantrę, starając się pogodzić z losem.
  W każdym razie wszedłem powoli do firmy, witając się z sekretarką i jak zwykle pozdrawiając Jona. Poszedłem leniwie do swojego biura, nie zaszczycają Jamesa po drodze nawet spojrzeniem. Nie chciałem z nikim rozmawiać.
  Kiedy znalazłem się w gabinecie, od progu uderzył mnie zapach kawy. Uśmiechnąłem się do siebie, odganiając wszystkie złe myśli, które dręczyły mnie od kilku dni.
  Na stole jak zawsze znalazłem napój oraz ciastko, ale oprócz tego, leżała przy nich koperta. Otworzyłem ją pośpiesznie. W środku znalazłem dwa bilety do kina, na premierę nowej komedii...